Mustangiem Mach-E ruszamy w Polskę
Z południa na północ. Z Krakowa przez mazowiecki Szydłowiec, Warszawę i Kaszuby, jedziemy nad sam Bałtyk, do Łeby. Trasa, którą odbywamy na pokładzie elektrycznego Mustanga Mach-E, liczy 780 km. Po drodze zadanie do wykonania. Stworzyć przewodnik po wyjątkowych miejscach w Polsce, takich, do których ikoniczna marka, jaką jest Mustang, po prostu świetnie pasuje. Na pierwszy ogień – krakowski butik z luksusowymi zegarkami o intrygującej nazwie "Rarist".
"Swobodne, dalekie podróże elektrykiem są niemożliwe". To pierwszy argument, który stosują wszyscy ci, którzy do elektromobilnej rewolucji są nastawieni sceptycznie. Owszem, może jeszcze kilka lat temu było to zgodne z prawdą, ale dzisiaj ma się tyle do rzeczywistości, co teorie o tym, że Ziemia jest płaska.
Co prawda, patrząc bez złudzeń, Polska wciąż jest na wczesnym etapie inwestycji w infrastrukturę do szybkiego ładowania, tak by korzystanie z elektryków o dużych bateriach i równie imponującym zasięgu, takich jak nasz Mustang Mach-E (98 kWh pojemności i możliwość ładowania prądem stałym o mocy 150kW, czyli 119 km przyrostu zasięgu w 10 minut), było całkowicie bezproblemowe. Już dzisiaj jednak mamy sporo ładowarek o dużej mocy, dzięki którym każda trasa może być z łatwością tak zaplanowana, by ładowanie było proste, przyjemne i niezbyt czasochłonne.
Ilość takich punktów na szczęście też stale rośnie, a zasięg samochodu takiego jak ten, którym wyruszamy w naszą podróż w wersji AWD, czyli z napędem na 4 koła – potrafi wynieść aż 540 km (610 km z napędem wyłącznie na tył), więc 20 minut spędzone na ładowarce wolniejszej, siedemdziesięciokilowatowej i tak spokojnie uzupełnia energię od 20 do 80 proc. pojemności baterii, czyli o ilość pozwalającą na spokojne kontynuowanie każdej podróży. To oczywiście dłużej niż tankowanie benzyny, ale też elektryki mają wiele zalet, którymi deklasują samochody z silnikami spalinowymi. Ale o tym za chwilę…
Na naszej oficjalnej trasie – nie licząc tej do samego Krakowa i powrotu z Łeby do Warszawy, które dodają do niej odpowiednio 290 i 450 km – będziemy więc musieli, według wstępnych obliczeń i jeśli ruszymy z baterią naładowaną na 100 proc., doładowywać się tylko raz. I to nie do pełna, co jest całkiem obiecującą perspektywą.
Wyprzedzając fakty, podczas tej, w sumie, czterodniowej wyprawy, sprawdzimy też po prostu, jakim samochodem jest najnowszy Mustang Mach-E. Jak sprawdza się jako SUV (bierzemy sporo bagaży plus sprzęt fotograficzno-filmowy), czy jest wygodny w trasie, jak jeździ, gdy droga robi się kręta i chcemy trochę przycisnąć – słowem, czy zasługuje też na miano prawdziwego Mustanga, a nie tylko dobrze zrobionego, elektrycznego SUV-a.
Dawna stolica Polski, która nie cierpi samochodów spalinowych.
Kraków wydaje się być świetnym miejscem, by zacząć tego typu test. Przede wszystkim ze względu na to, że jest to jedno z tych polskich miast, w którym poziom zanieczyszczenia powietrza jest najwyższy, i którego smog oraz korki są wprost legendarne. Do tego w Krakowie samochody elektryczne mają dodatkowe przywileje. Nie tylko korzystają z buspasów i parkują za darmo, jak w innych miastach, ale także mogą bez specjalnych pozwoleń wjeżdżać wszędzie tam, gdzie spalinowe samochody nie mają dostępu. Zgubiłeś się kiedyś spalinówką w Krakowie i dostałeś mandat, bo wjechałeś, niechcący, w tajemniczą strefę? Elektrykiem nie musisz się przejmować niedoczytaniem długich opisów pod znakami zakazu i jeździć wokół Plant.
Do tego to miejsce, w którym przy ulicy Szpitalnej, właściwie prawie przy samym krakowskim rynku, zlokalizowany jest pierwszy cel naszej podróży – butik sprzedający wyjątkowe zegarki o nazwie Rarist (od ang. Rare, czyli rzadki). Założył go Filip Sarna, pasjonat zabytkowych czasomierzy, które w żargonie nazywa się "vintage". Brak polskiego odpowiednika wynika najpewniej z tego, że słowo "zabytek" kojarzy się raczej z czymś, czego nie używa się na co dzień, czymś starym i w gruncie rzeczy nieprzydatnym, przeznaczonym wyłącznie do okazjonalnego oglądania.
Zegarki są jednak – podobnie jak samochody – przedmiotami wysoce funkcjonalnymi, a więc przydatnymi, niezależnie od wieku czy wartości, która często idzie w setki tysięcy, a nawet i miliony złotych. Choć mogą być po prostu biżuterią, muszą też przecież działać – wskazywać czas, podawać datę, czasami informować o fazach księżyca… A wszystko to dzięki mechanicznym "komplikacjom", które im bardziej zaawansowane, tym bardziej podnoszą ich cenę, podobnie jak ograniczenia ilości wyprodukowanych sztuk niektórych modeli.
Co Mustang Mach-E ma wspólnego z zegarkami? W obydwu kategoriach przedmiotów – samochodach i zegarkach - wraz z postępem technologicznym dużo się zmieniło. Nadal mamy czasomierze mechaniczne czy też automatyczne, ale istnieją też smartwatche. Nadal mamy samochody spalinowe czy spalinowo-elektryczne, ale pojawienie się coraz większej ilości całkowicie bezemisyjnych, pełnych elektryków jest nieuniknione. Te dwie grupy obejmuje więc ta sama rewolucja zmian w postrzeganiu i dlatego stanowią dla siebie nawzajem pewien interesujący punkt odniesienia.
Czy nie jest trochę tak, że niezależnie od pietyzmu i dokładności twórców tradycyjnych czasomierzy, zastosowanych technik, takich jak np. tzw. klatka tourbillionu, mająca niwelować efekt, jaki na pracę zegarka ma ziemska grawitacja, czy też np. konstrukcja "wiecznego kalendarza", który sprawia, że w danym modelu nie trzeba ręcznie zmieniać daty, bo zegarek sam wie, które miesiące mają ile dni, analogowe zegarki i tak nie są w stanie być tak dokładne i spełniać tylu innowacyjnych funkcji, co smartwatch? Nie da się na nie zadzwonić, ani przy ich pomocy sprawdzić maila czy odnaleźć właściwej drogi przez nieznane miasto.
Z Drugiej strony, czy smartwatch może być prestiżowy niczym zegarek mechaniczny? Czy może nosić miano ikony, jak niektóre, najsłynniejsze modele szwajcarskich marek, a nie tylko czegoś, co wymienia się na nowy model, jak tylko dokonuje się kolejny skok w systemach operacyjnych czy jakości podzespołów? Smartwatche są dopiero na początku swojej rynkowej drogi, podobnie, jak elektryki i niewykluczone, że tak jak niektóre modele zegarków elektronicznych (np. kultowe Seiko "Ghostbusters"), w przyszłości niektóre z nich też będą miały kultowy status. Trzeba tylko wybrać ten właściwy model.
Mustang Mach-E jest dla świata motoryzacji właśnie takim smartwatchem. Równie szybkim, co spalinowy odpowiednik – 5,1 sek. do 100 km/h, głównie dzięki 565 NM momentu obrotowego dostępnego niezależnie od prędkości, ale dużo bardziej zaawansowanym. Pozwalającym na właściwie autonomiczną jazdę, aktualizującym się samoczynnie i samoulepszającym - nowy system wgrywać się będzie samoczynnie, raz w roku, poprzez podłączenie do sieci. Dzięki czemu samochód, co roku będzie mógł być wzbogacany o nowe funkcje, poza tymi, które zostały przewidziane w podstawowej wersji oprogramowania.
100% luksusu, 100% prestiżu
Każdy element Mustanga Mach-E został dopracowany w najdrobniejszych detalach tak samo jak luksusowe zegarki, łączą w sobie funkcjonalność i prestiż.
Możesz mieć Elektryka, a możesz mieć Ikonę
Ford Mustang Mach-E to zupełnie nowy w pełni elektryczny SUV, z duszą legendarnego Forda Mustanga, inspirowany jego stylistyką.
A jednocześnie, podobnie do szwajcarskich zegarków i najlepszych smartwatchy, jest też świetnie wykonany. Nie chodzi tylko o spasowanie materiałów. Podczas wizyty w Rarist dużo czasu poświęcam na dokładne przyglądanie się mikrodziełom sztuki topowych szwajcarskich marek, dla których projektowały takie tuzy jak choćby słynny Gerald Genta.
Filip jest świetnym przewodnikiem. Opowiada mi o różnicach pomiędzy seriami o konkretnych numerach seryjnych, o zmianach, jakie były wprowadzane przez lata, które widzi tylko oko znawcy. O historiach i legendach, które wiążą się z powstaniem konkretnego modelu zegarka, a także o ich naprawianiu (pracuje dla niego zegarmistrz, którego wcześniej zatrudniała manufaktura Rolexa). Niektóre z nich mają 20 inne 40, a jeszcze inne 60 lat, ale nadal tak samo, jak przed laty, precyzyjnie wskazują czas i tak samo cieszą oko, gdy znajdują się na nadgarstku.
Gdy z butiku przenosimy się do kabiny Mustanga Mach-E, przechodząc z analogowego świata w cyfrowy, mogę powiedzieć, że czuję podobną ekscytację. Świetnie dobrano tu materiały, z jakich zrobione są poszczególne elementy kabiny, miękka w dotyku ekologiczna skóra, którą obszyto co się da, chłodne aluminium elementów wykończenia deski rozdzielczej i jedynego pokrętła, jakie znajduje się w samochodzie – tego regulującego głośność. Cieszy oko nawiązanie do tradycji. Deska rozdzielcza ma ten sam kształt, co w spalinowym Mustangu napędzanym pięciolitrowym V8.
Podobnie zresztą do tego kultowego muscle-cara nawiązują przednie i tylne światła samochodu, a także linia boczna, która przypomina coupé, ale tylko pozornie. To efekt wyjątkowych starań projektantów Macha-E. Sam dach pokryto czarnym lakierem, odcinając go od opadającej linii drzwi, tak, że samochód wydaje się optycznie niższy, ale nadal, w środku, ma odpowiednio dużo miejsca nad głowami pasażerów tylnego rzędu. Tzw. trompe-l'oeil, używając żargonu analogowego świata historyków sztuki, których w Krakowie wydaje się być pełno.
Do tego dochodzi jakość samego 15,5-calowego ekranu głównego. Owszem, mechanicznie giloszowany bezel czy tarcza, której każdy element, indeks, wskazówka, każda podrzędna tarczka chronografu ma inną fakturę to rzeczy, które robią ogromne wrażenie – szczególnie na mnie, człowieku, który docenia szczegóły. Dlatego też doceniam rozdzielczość ogromnego "tabletu" stanowiącego centrum dowodzenia funkcjami Mustanga, z którym mogę bezprzewodowo zsynchronizować smartfona dzięki Apple CarPlay i który działa wyjątkowo płynnie, szybko i oferuje przyjemne dla oka animacje.
Na koniec przenosimy się z powrotem do butiku. Na wyłożonych welurem tacach przede mną leżą błyszczące zegarki, niektóre z nich swoją wartością znacząco przewyższają samochód, którym tu przyjechałem. Bo pomimo wysokiej jakości haptycznej obcowania z Machem-E i innowacyjności jego technologii, jego cena, na tle konkurencji, nadal wypada bardzo atrakcyjnie.
Jego najtańsza wersja, z napędem na tył i baterią o pojemności 75 kWh (440 km zasięgu), załapująca się na rządowe dopłaty do zakupu samochodów elektrycznych w rządowym programie "Mój Elektryk", kosztuje jedynie 216 120 zł. Ta, którą dzisiaj przyjechałem w odwiedziny do Ratista – 286 310 zł.
Na koniec szukam jednego analogowego zegarka, który jednak pasowałby do najnowocześniejszego z rodziny Mustangów. Gdy przeglądam zawartość gablot, przypomina mi się tradycyjny w tym modelu napis pod prędkościomierzem: "groundspeed", czyli "prędkość względem ziemi". To kolejne nawiązanie do historii modelu, którego nazwa wzięła się nie tylko od dzikich, amerykańskich koni biegających po preriach USA, ale także od niezawodnego i niezwykle skutecznego samolotu, North American Aviation P-51 Mustang, którego powstanie pomogło aliantom wygrać II Wojnę Światową.
To właśnie tego typu nawiązania do przeszłości i duma z niej sprawiają, że nasz"smartwatch na kółkach", jest już także ikoną swojej kategorii. Podobnie, jak niektóre modele zegarków mechanicznych, które oglądam w gablotach Rarista, a które znane są z tego, że jako pierwsze na świecie osiągnęły pewnego poziomu wodoszczelność - mogły więc być wykorzystywane przez wojskowych nurków - poleciały na księżyc czy były noszone przez prezydentów USA.
Na szczęście Filip jest też oficjalnym importerem kilku marek nowych zegarków. Szybko w oczy rzuca mi się inspirowany instrumentami lotniczymi, ceramiczny, czarny Bell & Ross. W końcu… skoro przyjechałem już innowacyjnym smartwatchem na kołach, to odrobina analogowej ekstrawagancji kontrastującej z nowoczesnością i niezwykłym postępem technologicznym nie zaszkodzi.
Wyjeżdżając z Krakowa, kieruję maskę w pełni naładowanego Mustanga Mach-E w stronę Mazowsza, gdzie w miejscowości Chlewiska, czeka na mnie pokój w jednym z najlepszych SPA w kraju. Ale o tym w następnym odcinku...